Nic nie boli tak jak ... refleksje po spektaklu "Szatnia"
Czego w śmierci boję się najbardziej? Cierpienia? Tego, że w tym ostatnim momencie spojrzę na swoje życie i pomyślę, że mogłam lepiej, bardziej, mocniej? Może tego, że w szatni, kiedy już zostawię wszystko to, co towarzyszyło mi na Ziemi i ściągnę "ubranie", to sama siebie nie poznam, będzie mi wstyd...
Spektakl grupy z Ostródy skłania do refleksji. O czym? Trzeba chyba zapytać każdego widza z osobna. Dla mnie to był momenty zetknięcia się z moim największym, bo wszechogarniającym lękiem: Czy dobrze żyję?
A to wszystko w kantorowskiej stylistyce kipiącej od symboli. Każda postać w spektaklu hipnotyzuje widzów osobistą historią. Wzrusza albo bawi powtarzając swoją życiową mantrę. Czy to po to, żebyśmy poszukali siebie i swojej mantry? Chyba nie tylko. Kiedy postaci zlewają się w jedną grupę i okazuje się, że każda z nich przez bramę do innego świata przejdzie bez swoich osobistych rzeczy, a nawet bez ubrań, pojawia się myśl, że wobec śmierci jesteśmy tacy sami? Albo tak samo wystraszenia i pozbawieni nadziei? A może śmierć to rodzaj wybawienia? Bo przecież "nic nie boli tak jak życie". W końcu każdy z nas będzie musiał ustawić się w kolejce i przy asyście pani szatniarki i portiera przejść przez bramę wieszaka. Nawet jeśli będzie głośno krzyczał, że "nie wie po co i nie rozumie".
Marta
no...pięknie
OdpowiedzUsuń