Teatr Proscenium "Skarpety Leopolda T." - recenzja.
Spektakl "Skarpety Leopolda T." to dzieło na temat prekursora wszelkiego hipsterstwa w Polsce. Akcja jest osadzona w czasach głębokiego PRL-u. Nakreślona nam zostaje charakterystyka głównego bohatera, który jest dziwkarzem, alkoholikiem, redaktorem, a przede wszystkim ekscentrykiem, marzącym o życiu wpisującym się w etos "american dream". Inspirowany dramatem Piotra Rowickiego spektakl zderza ze sobą socjalistyczną rzeczywistość z jazzową ekstrawagancją Ameryki.
Dzieło w największej mierze opiera się na kontrastach.
Kontrastuje ze sobą wszystko.
Od kolorowych skarpet głównego bohatera z czarnymi skarpetami ogółu społeczeństwa, po piękne, ociekające seksapilem Marilyn z pachnącymi flaczkami i wódką bufetowymi.
Zespół aktorski przedstawił opisane powyżej kontrasty z dużą dosłownością, co częściowo mogło przeszkadzać. Jednakże największym problemem spektaklu była niespójność przekazu. Spektakl w przemożnej mierze skupiał się na zestawianiu ze sobą dwóch światów, jedynie by pod koniec spuentować "bądźmy sobą i jedzmy co lubimy", gdy my oczekujemy głębokich wniosków związanych z tematyką większej części spektaklu.
Natomiast największą zaletą spektaklu, oraz elementem, który dostarczał satysfakcji przez całą długość dramatu, jest świetnie przemyślane rozstawienie aktorów, którzy raz stawali się zatłoczonym tramwajem, a raz pełnym okrzyków pochodem. Aktorzy grali swoje role poprawnie, dobrze dopełniając się na scenie.
Warto też wspomnieć o elementach humorystycznych, które spełniały swą funkcję w postaci rozbawienia publiczności.
Reasumując; spektakl poprawnie oddaje klimat i rzeczywistość PRL-u, wraz z marzeniami osób w nim żyjących, jednakże poświęca na to zbyt dużo czasu, nie skupiając się wystarczająco na morale wyprowadzonym na końcu. Dzieło można pochwalić za dobrą oprawę muzyczną, przyzwoitą grę aktorską, oraz przede wszystkim pomysłowe rozstawienie aktorów.Jednym słowem jest to sympatyczny spektakl.
Julia Kedra, Elias Smurzyński
Dzieło w największej mierze opiera się na kontrastach.
Kontrastuje ze sobą wszystko.
Od kolorowych skarpet głównego bohatera z czarnymi skarpetami ogółu społeczeństwa, po piękne, ociekające seksapilem Marilyn z pachnącymi flaczkami i wódką bufetowymi.
Zespół aktorski przedstawił opisane powyżej kontrasty z dużą dosłownością, co częściowo mogło przeszkadzać. Jednakże największym problemem spektaklu była niespójność przekazu. Spektakl w przemożnej mierze skupiał się na zestawianiu ze sobą dwóch światów, jedynie by pod koniec spuentować "bądźmy sobą i jedzmy co lubimy", gdy my oczekujemy głębokich wniosków związanych z tematyką większej części spektaklu.
Natomiast największą zaletą spektaklu, oraz elementem, który dostarczał satysfakcji przez całą długość dramatu, jest świetnie przemyślane rozstawienie aktorów, którzy raz stawali się zatłoczonym tramwajem, a raz pełnym okrzyków pochodem. Aktorzy grali swoje role poprawnie, dobrze dopełniając się na scenie.
Warto też wspomnieć o elementach humorystycznych, które spełniały swą funkcję w postaci rozbawienia publiczności.
Reasumując; spektakl poprawnie oddaje klimat i rzeczywistość PRL-u, wraz z marzeniami osób w nim żyjących, jednakże poświęca na to zbyt dużo czasu, nie skupiając się wystarczająco na morale wyprowadzonym na końcu. Dzieło można pochwalić za dobrą oprawę muzyczną, przyzwoitą grę aktorską, oraz przede wszystkim pomysłowe rozstawienie aktorów.Jednym słowem jest to sympatyczny spektakl.
Julia Kedra, Elias Smurzyński
Spektakl był skandalicznie zły i bardzo nudny.
OdpowiedzUsuń